Co można napisać o filmie, który jest po prostu dobry i nie ma mu się nic do zarzucenia? W szczególności, gdy jest to produkcja niebanalna i wymagająca samodzielnego zapoznania się z nią? Cóż,
Co można napisać o filmie, który jest po prostu dobry i nie ma mu się nic do zarzucenia? W szczególności, gdy jest to produkcja niebanalna i wymagająca samodzielnego zapoznania się z nią? Cóż, chyba na niebanalny film można jedynie odpowiedzieć banalną recenzją, zaprawioną wizją kinematograficznego raju, żeby zmusić czytającego na pójście do kina. Takie jest więc moje zadanie. Przejdźmy zatem do banałów. "Mała Miss" jest o... ...rodzinie małej Olive (Abigail Breslin) - dziewczynki, która zawsze marzyła, by zostać królową piękności. Do tego zadania jest skrzętnie przygotowywana przez dziadka - narkomana i niewyżytego hedonisty. Może też zawsze liczyć na pomoc taty (quasi-psychologa, quasi-wizjonera), mamy oraz brata (milczącego nietzcheanisty). W ostatniej chwili do ekipy przyłączył się również wujek - smutny gej samobójca. Uroczo, prawda? Wiecie, co się dostanie, gdy taką grupkę włoży się do zepsutego Volkswagena? Kino drogi! Tak, "Mała Miss" w reżyserii Valerie Faris i Jonathana Daytona to zdecydowanie dobry przykład na kino drogi. Chciałoby się rzec - familijne kino drogi, choć mam pewne wątpliwości, czy dzieci powinny je oglądać. Za pośrednictwem srebrnego ekranu dostajemy możliwość poznania całej rodziny, która po dwóch godzinach nie wydaję się aż tak dziwna, jak na samym początku. Może trochę przerysowana, ale... rzeczywista. Co ciekawe, dzięki zmyślnie napisanemu scenariuszowi Michaela Arndta, jesteśmy świadkami umierania marzeń i rodzenia się na ich miejsce nowych. Wydawałoby się, że dynamiczne zwroty akcji raczej nie mają miejsca w takich filmach, ale twórcom udało się zaskoczyć widownię i w tym wypadku. Jestem pełen podziwu za upchnięcie tak zróżnicowanych ładunków emocjonalnych w, jakby nie patrzeć, relatywnie krótkiej produkcji. Całość genialnie podkreślają doskonałe dialogi oraz humor sytuacyjny. Duża w tym zasługa aktorów, którzy spisali się bezbłędnie. Ich grze nie można po prostu nic zarzucić - postaci były pieczołowicie przemyślane i wykreowane, co dało bardzo duże poczucie autentyczności. Ciężko kogokolwiek tu wyróżnić, choć - opierając się na mym własnym guście - za faworytów uważam Alana Arkina (dziadek) oraz Steve'a Carella (wujek). Warto jeszcze wspomnieć o świetnie dobranej muzyce, która zwraca uwagę już na samym początku i dodaje kolorytu "Małej Miss". Lekko rockowe kompozycje Mychaela Danna (odpowiedzialnego m.in. za "Capote") oraz popularny beat M.C. Hammera - wykorzystany przy układzie Olivii - bardzo dobrze trafiły w moje upodobania. Wygląda z pozoru banalnie, prawda? Cóż, taki urok filmów z kategorii "Musisz To Obejrzeć Sam". Wydaje mi się, że z ręką na sercu mogę ten obraz polecić dosłownie wszystkim widzom. Każdy znajdzie tu coś dla siebie - od dramatu po komedię i wspomniane kino drogi. Do tego, nie dość, że "Mała Miss" nastraja pozytywnie, to jeszcze zmusza do przemyślenia niektórych spraw. Film nie do podrobienia.